Mama ma czas dla siebie, czyli o tym jak mama idzie myć kibel...
To takie nasze stare, małżeńskie
hasełko z historią w tle. Kiedyś, po urodzeniu pierwszego dziecka,
bardzo zabiegałam o to, by mimo nawału nowych obowiązków, dom
nadal wyglądał na uporządkowany i w miarę czysty.
Nie znosiłam (i nadal tego nie lubię), gdy w mieszkaniu zaczynał się rozkręcać bałagan, a do tego niewiele trzeba.. jedno nieposortowane pranie, góra naczyń w zlewie, kilka ubrań, porozwieszanych na krzesłach itd. Poza tym, gdy tylko taki stan rzeczy przestaje
mi przeszkadzać to sygnał, że i z moim samopoczuciem coś nie tak.
Tak więc generalnie, jestem z tych, których bałagan wkurza i codziennie podejmują z nim walkę, ukręcając mu łeb, jak tylko ma czelność wynurzyć go z jakiegoś kąta czy zakamarka.
W tej mojej pogoni za idealnym stanem rzeczy, siebie stawiałam na końcu.
Przy pierwszym dziecku, zawsze w biegu, nie pozwalałam sobie na czas dla siebie. Stąd to hasło, kiedyś zaaferowana tym, że mam chwilę, powiedziałam właśnie coś w tym stylu i przeszło to do historii.. Dosłownie i w przenośni. Od pewnego czasu coś się zmieniło. Owszem, nadal nie pozwalam sobie na to, by w domu rozpanoszył się ten stwór na „B”, ale jestem bardziej łaskawa dla siebie. Jeśli mam czas dla siebie – to nie idę wtedy myć przysłowiowego „kibla”. Wtedy:
Chyba nieświadomie pomogło mi w tym pewne zdanie, dobrego znajomego, który powiedział mi jakiś czas temu:
„Jeśli zaplanuję sobie, że wtedy i wtedy będę czytał książkę, pójdę biegać albo będę słuchał kazania, to jeśli zadzwonisz do mnie i będziesz się chciała spotkać – powiem ci - przepraszam, ale mam inne plany.”
Najpierw wydało mi się to egoistyczne. Teraz rozumiem więcej. Dom nadal jest uporządkowany, ale ja jestem bardziej zadowolona i, jak to się tak mamusiowato mówi, „spełniona”.
Nie znosiłam (i nadal tego nie lubię), gdy w mieszkaniu zaczynał się rozkręcać bałagan, a do tego niewiele trzeba.. jedno nieposortowane pranie, góra naczyń w zlewie, kilka ubrań, porozwieszanych na krzesłach itd. Poza tym, gdy tylko taki stan rzeczy przestaje
mi przeszkadzać to sygnał, że i z moim samopoczuciem coś nie tak.
Tak więc generalnie, jestem z tych, których bałagan wkurza i codziennie podejmują z nim walkę, ukręcając mu łeb, jak tylko ma czelność wynurzyć go z jakiegoś kąta czy zakamarka.
W tej mojej pogoni za idealnym stanem rzeczy, siebie stawiałam na końcu.
Przy pierwszym dziecku, zawsze w biegu, nie pozwalałam sobie na czas dla siebie. Stąd to hasło, kiedyś zaaferowana tym, że mam chwilę, powiedziałam właśnie coś w tym stylu i przeszło to do historii.. Dosłownie i w przenośni. Od pewnego czasu coś się zmieniło. Owszem, nadal nie pozwalam sobie na to, by w domu rozpanoszył się ten stwór na „B”, ale jestem bardziej łaskawa dla siebie. Jeśli mam czas dla siebie – to nie idę wtedy myć przysłowiowego „kibla”. Wtedy:
* czytam rozwijającą mnie książkę,
* piszę
zaległe maile do przyjaciół
albo
* trywialnie i po prostu –
maluję paznokcie.
Chyba nieświadomie pomogło mi w tym pewne zdanie, dobrego znajomego, który powiedział mi jakiś czas temu:
„Jeśli zaplanuję sobie, że wtedy i wtedy będę czytał książkę, pójdę biegać albo będę słuchał kazania, to jeśli zadzwonisz do mnie i będziesz się chciała spotkać – powiem ci - przepraszam, ale mam inne plany.”
Najpierw wydało mi się to egoistyczne. Teraz rozumiem więcej. Dom nadal jest uporządkowany, ale ja jestem bardziej zadowolona i, jak to się tak mamusiowato mówi, „spełniona”.
![](http://3.bp.blogspot.com/-yut2PG-9L18/VTdZX1uxJHI/AAAAAAAAAdo/vIAXJ40t7dA/s1600/podpis.png)
0 komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za twój komentarz :) Lila