My attempt to clean eating...

No i stało się! Wzięłam się za to, co jemy :) Choć zawsze wydawało mi się, że przecież nie odżywiamy się tak źle, nie jadamy kilka razy w tygodniu „na mieście”, w biegu, w fast foodach czy nie kupujemy chipsów... to jednak coś musiało się zmienić.

Kupowanie białego chleba na potęgę – odeszło w dal, 

nieśmiertelne ziemniaki zastępujemy kaszą gryczaną niepaloną, dzikim ryżem, żywność wysoko przetworzona i kostki rosołowe wylądowały w kuble na śmieci już parę miesięcy temu... Powoli w naszej kuchni pojawiają się zdrowe (i jakże smaczne!) rzeczy. Dla tych, którzy tak
jak ja kiedyś, czytają takie stwierdzenia z pobłażliwym uśmieszkiem, wymienię choć dwa np.:

* czteroskładnikowy krem czekoladowy (awokado, twarożek, miód i ciemne kakao),

* smoothies (jogurt naturalny, szpinak baby, banan, mielone siemię lniane, żurawina, łyżka masła orzechowego, też domowego)

i inne, jak to nazywamy, dobroci.

I tu fajna historyjka: moja dwuletnia córeczka tak ostatnio woła do dziadka, słysząc, jak ja miksuję coś w robocie kuchennym:

„O! Mamusia wrzuciła coś do bziumala i robi dobroci, choć dziadzio, to ci pokażę!” 

Więcej o tych dobrociach w kolejnych postach.


To już ponad dwa miesiące i co mogę powiedzieć na ten temat: naprawdę czuję się inaczej. Wcześniej nie byłam w stanie w to uwierzyć, że dieta może mieć wpływ na to, jak się czuję. Teraz mam dużo więcej energii (a przy dwójce maluchów, z których jeden ma dwa miesiące), taka energia potrzebna jest non stop. Jestem też mniej nerwowa. Wstaję wcześnie rano z radością (co wcześniej było rzadkością...) i przez cały dzień poziom energii nie spada!

Wykluczenie tylko i aż pszenicy i cukru naprawdę wpływa na nasze samopoczucie! 

Czy Wy też tego doświadczacie?



Podziel się:

KOMENTARZE

0 komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za twój komentarz :) Lila