Strona biznesowa
Od jakiegoś czasu coś przygotowywałam. Teraz to pokazuję. Ruszyłam ze swoja stroną, która jest moją wirtualną wizytówką. Postanowiłam zacząć żyć z tego, co robię świetnie, z tego, co kocham i co sprawia mi ogromną przyjemność, a wszystko to w jednym ;)
Więcej możecie się dowiedzieć na samej stronie, na którą serdecznie
Odwiedzając ją możecie też pobrac sobie prezent - mojego pierwszego eBooka pt. "Jak nie zostać krową".
Wszystkich zainteresowanych współpracą, zachęcam do skontaktowania się ze mną.
W przygotowaniu całego projektu pomógł mi mój Mąż i kilka innych życzliwych ludzi, którzy wspierali mnie radami i konstruktywną krytyką. Dziękuję: Piotr Zawadzki (polecam), Zdzisław Z., Basia K i inni, o których więcej napiszę w przyszłości, ponieważ jeszcze będę korzystać z ich doświadczenia.
Prace koncepcyjne trwają...
Ostatnio mój Myszak na poważnie bawił się farbami wodnymi. Najpierw chciałam kupić tańsze, bo podejrzewałam, że i tak zaraz wszystko będzie w opłakanym stanie. Ponieważ były farbki tylko jednej marki to ostatecznie kupiliśmy niby lepszy zestawik.
Nie żałuję. Prace plastyczne mają naprawdę intensywne barwy, mimo że to tylko farby wodne. Zeskanowałam i zrobiłam coś takiego :)
Przygotowuję sporą rzecz, którą wypuszczę już za niecałe dwa tygodnie. I będzie też niespodzianka: moja pierwsza e-książka! Tak! Udało się to w końcu zrobić :) Zaczynam delikatnie, bo to nie będzie żadna epopeja, tylko coś drobnego, ale mam nadzieję, że się spodoba...
Jak randkować w małżeństwie?
Od jakiegoś czasu podpytuję znajome pary małżeńskie z kilkuletnim lub kilkunastoletnim stażem czy wychodzą na randki? Zazwyczaj u wszystkich padają podobne odpowiedzi, które można podzielić na trzy kategorie:
1) randki??
2) nie mamy czasu
3) nie mamy z kim zostawić dzieci
Nie jestem osobą, która dostała w przydziale o kilka godzin więcej na dobę i mam dwójkę małych dzieci. Czyni mnie to równoznaczne uprzywilejowaną do tego, by zakwalifikować się do jednej z powyższych kategorii, ale staram się, żeby tak się nie stało.
I to nie jest nastoletnia zachcianka czy luksus, o który bezczelnie zabiegam. Nie. To jest bardzo istotna część zdrowego małżeństwa. To nie moja teza, ale zalecenia znających się na rzeczy. Psychologowie i małżeństwa z kilkudziesięcioletnim stażem podkreślają rolę czasu poświęcanego na spotkania tylko we dwoje. Kto chętny, mogę podać źródła książkowe :)
Nie chodzi o coś wielkiego, przynajmniej na początku, zwłaszcza, że czasami realizacja szczytnych planów randkowych jest niemalże niewykonalna.
Doszliśmy - po prawie czterech latach - do etapu, że raz na kilka miesięcy możemy spędzić cały dzień lub nawet dwa (!) ciesząc się tylko naszym własnym towarzystwem. Ale kiedy dzieci nie miały jeszcze pół roku próbowaliśmy się zrywać, choćby na dwie godziny. Wszystko ma swój czas i pewne etapy życia rządzą się swoimi prawami, ale to nie powód, żeby coś po prostu wyeliminować do zera. Takie postawienie sprawy może po dłuższym czasie zaskoczyć stanem ciężkim do zreanimowania.
Po latach, niewinne "nie mamy na to czasu" przekształca się w gorzkie "jak to się stało?"
Najprościej jest obarczyć winą tego wstrętnego, tajemniczego i nieuchwytnego zjadacza naszego czasu. Pewnie jest włochaty i ma śliskie rączki. Aha, no i jeszcze ten brak opieki nad dzieckiem! Trochę trudniej nauczyć się odmawiać i nie przyjmować dodatkowego zlecenia/zrezygnować ze spotkania z kimś innym/treningu osobistego/..........wstaw odpowiednie....... . A brak opieki? Polecam budowanie dobrych relacji z innymi małżeństwami, może nawet takimi jeszcze bezdzietnymi, które są w stanie i chcą, od czasu do czasu zrobić nam prezent w postaci swojego czasu. Żeby wyjść do kina można stosować, mityczny niemalże, babysitting, bez niczyjego uszczerbku na zdrowiu.
Jak Szwołek miał kilka miesięcy pisałam jak wyglądało przygotowanie się do randki na takim etapie, zainteresowani znajdą to tutaj.
Szukajcie CZASU i MOŻLIWOŚCI.
Róbcie to INTENCJONALNIE.
Bałagan i pryszcze robią się same. Mało znam rzeczy o dużej wartości, które powstają ot tak, samoistnie.
Jedliśmy w barach mlecznych, siedzieliśmy w księgarniach, jechaliśmy
pociągiem i rowerami, kupowaliśmy oranżadę za 1,2 zł i orzeszki w
czekoladzie zamiast wypasionych ciastek w eleganckich restauracjach.
No
tak, ale nie jest wykluczone, że kiedyś przeżyjemy przelansową randkę
deluxe! ;)
Czego i wam gorąco życzę!
Kto randkował małżeńsko ostatnio?
Na urlopie praca wre
Ostatnio dużo się dzieje, mimo że to urlop ;) Bieg na 5 km w czterdziestostopniowym upale, ale przeżycie! Takie małe sukcesy wyostrzają mój apetyt na więcej... Fajna książka, którą udało się przeczytać, wycieczki rowerowe, które udało się zrealizować, sesja zdjęciowa, która ma zamierzony cel, praca nad pewnym tajemniczym projektem... Niby urlop, ale spędzam go pracowicie, choć robię to, co kocham! Było też siedzenie w domu w czasie pięknej pogody, bo Myszaki się pochorowały jeden po drugim, więc aż tak cukierkowo to nie jest ;)
Wrzucam małą graficzkę, bo sprawia mi przyjemność łączenie moich bazgrołów, z ciekawymi czcionkami i wartościowymi cytatami. Skupiam się teraz na książkach nt. pracy z ludźmi, więc wybrałam takie zdanie.
Wrzucam małą graficzkę, bo sprawia mi przyjemność łączenie moich bazgrołów, z ciekawymi czcionkami i wartościowymi cytatami. Skupiam się teraz na książkach nt. pracy z ludźmi, więc wybrałam takie zdanie.
Przy okazji zapraszam na nowy blog, który będzie uzupełniany jak nadarzy się ku temu okazja, ale może będziecie chcieli zajrzeć od czasu do czasu? Ciekawostka - by zachęcić do przyjemnego kontaktu z językiem angielskim, blog jest prowadzony w języku angielskim. Teksty są krótkie, bo ma być przyjemnie :)
A co wam sprawia przyjemność? I czy udaje się wam wygospodarować na to chwilę swojego czasu?
Leniwy deser
Co jak co, ale angielskie desery są naprawdę wyśmienite. Czapki z głów.
Ponieważ potrafię zepsuć każde ciasto, rzadko się biorę za robienie takich delicji, ale ale... przy tym sobie radzę :) Wrzucam przepis na trifle, inne jego warianty znajdziecie na typowych blogach kulinarnych, u mnie ja zwykle - na oko. Nie ma się potem co dziwić, że mi ciasta nie wychodzą, tam proporcje są jednak istotne...
Ok, lecimy:
1. Na spód naczynia ułożyć biszkopty (upss... nie mówiłam, że to nie jest przysmak bezglutenowy?) i zalać tężejącą owocową galaretką (zawsze daję mniej wody niż w przepisie, żeby szybciej stężała) Odstawić na noc, najlepiej do lodówki.
2. Wykonać budyń waniliowy, też z większą ilością mleka, tak żeby był bardziej płynny (chyba, że są wśród nas chętne na wykonanie sosu custard wg. tradycyjnej receptury... trzeba zatem wyguglować...). Gdy lekko ostygnie, zalać pierwszą masę, można wcześniej nasypać owoców sezonowych.
3. Ubić śmietanę 30% z odrobiną żelatyny lub mixu do śmietany (ja z przezorności użyłam obu dodatków)
4. Udekorować świeżymi owocami
Voilà!
Oczywiście istnieją warianty tego deseru i podejrzewam, że powyższy jest ubogim krewnym oryginału, ale smakuje wyśmienicie...
A na końcu znów znajdziecie serię brzydkich zdjęć, czyli podgląd mojej kuchni podczas procesu przygotowywania ;)
(a stąd były owocki - organiczne porzeczki, ale od rodziny, nie z wypasionego ekotargu ;)
Nowych ubrań nie kupuję, więc co?
Ponieważ minęło już pół roku od mojego postanowienia, że w 2016 nie kupię sobie żadnej nowej rzeczy do ubrania, mogę teraz oficjalnie powiedzieć, że się udało! Zostawiłam sobie furtkę w postaci możliwości kilku wizyt w ciucholandzie, przed rozpoczęciem danego sezonu. Opcję tą wykorzystałam, kupując, oczywiście tylko na wagę, trzy razy w ciągu tych ostatnich sześciu miesięcy. Ciekawe jest to, że ubrania się pojawiają nawet bez angażowania gotówki - od koleżanek, od dziewczyn z rodziny. Chyba nie zawsze chodzi o to, żeby mieć nową rzecz, prosto ze sklepu. Zrozumiałam, że
być może kobietom wystarcza mieć coś innego, czego wcześniej nie ubierały.
Taka rzecz, choć nie pachnie jeszcze taśmą produkcyjną, jest nowa właśnie dla mnie,
bo jeszcze jej nie miałam.
Myśląc w ten sposób, łatwiej jest czuć się dobrze, w tym, co się nosi, nie wydając przy tym połowy wypłaty na szmatki.
Na wakacjach, zamiast jak zazwyczaj, jednego popołudnia przeznaczonego na lokalne sklepy z ubraniami, rzuciłam się na coś innego.
Oto nasze zdobycze:
Niektóre wyszukane w księgarniach, inne dostaliśmy od przyjaciół.
Stereotypowa kobieta namiętnie gromadzi buty. Stereotypowa, bo która z nas ma ich kilkaset par, jak gwiazdki z tv czy instagrama?
Chyba w ten sposób traktuję książki -
chcę ich mieć dużo, ciekawych, innych,
po które sięgam, w zależności od nastroju.
Przywiozłam też coś, czym podzielę się z innymi, prosty pomysł, jak zachęcić ludzi, z którymi pracuję lub tych, dla których prowadzę warsztaty, do kontaktu z drugim językiem. Darmowe gazety z marketów, magazyny z drugiej ręki, jakaś nowa gazetka za funta i powycinane artykuły z gazet przyjaciela ;) Przydadzą się już niedługo.
Nie wrzucam już zdjęć książeczek dla dzieci, ale to też znalazło się w bagażu. Najbardziej lubię buszować po charity shopach, tym razem wyhaczyłam tam książkę z rymowankami dla dzieci - doskonałe narzędzie pracy, nie tylko dla rodzica...
Najlepsze jest to, że w tym roku też udało się to wszystko spakować tylko do bagażu podręcznego :) A jakie są wasze zdobycze wakacyjne? Gromadzicie buty czy coś innego?
Trzymajcie się!
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)